Miałam już pełną rodzinę, męża i dwóch synów, chociaż marzyłam o córce. Stwierdziłam,ze widocznie tak miało być. Pogodziłam się z tą myślą, bo byłam po czterdziestce. I wtedy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym.
Szok, niedowierzanie, teraz? W tym wieku? Czu damy radę? Milion mysli krążyło w mojej głowie. Mąż mi tego nie ułatwił. Nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy.
Dla mnie ważne było, aby donosić ciążę i urodzić zdrowe dziecko. Modliłam sie tez o to, aby jesli Bóg chciał, aby w naszym życiu pojawiło sie jeszcze jedno dziecko, to niech to będzie dziewczynka.
I tak tez się stało. Miałam urodzić dziewczynkę.
W polowie ciąży wyladowalam w szpitalu, gdzie spędziam tam 21 dni. Po powrocie miałam leżeć. I tak bylo do momentu, kiedy nagle zaczęły sie u mnie skurcze.
Pojechalam do szpitala, skorcze nie ustawały, odszedł czop. Dostalam kroplowke, ale nie pomoglo, musialam rodzic. Przerażało mnie, bo to był dopiero 33 tydzień ciąży.
Podczas porodu-cesarki okazało sie, ze mała jest bardzo nisko. Nie umieli jej wyciągnąć, a ona sie dusiła. Po wyjściu nie widziałam jej, nie słyszałam płaczu [teraz wiem czemu, byla reanimowana]. Nie dawali jej szans na przeżycie, max 1%.
Powstały zmiany w jej mózgu.
To bylo 21 października. Mała walczyła o życie a ja zostałam przewieziona na salę. Cały dzien przepłakałam, miedzy czasie sie modliłam. Prosilam o szansę na przeżycie. Wtedy najpierw szwagierka, a na drugi dzien moja kuzynka [obie moze raz sie widziały] zapytaly czy znam taką Sw. Rite- patronke spraw beznadziejnych[ nigdy wcześniej o niej nie slyszalam]. Zaczęłam szukac w internecie.
Córka została uzdrowiona.